niedziela, 4 listopada 2012

Kilka przemyśleń po występie Betty Q w Mam Talent

Wczoraj stało się to, na co czekałam w napięciu od miesiąca - Betty Q, moja inspiratorka, mentorka i współautorka nowego "ja" zaprezentowała swój występ w telewizji TVN. Wystąpiła pomiędzy: magikiem z kartami, parą tancerzy ze szkoły podstawowej, tancerzem pole dance, wokalistami, akrobatami i innymi niezwykłymi postaciami. Niezły oczopląs dla ludzi, którzy pierwszy raz widzieli, że można rozebrać się na scenie nie po to, żeby podniecić ciało, tylko umysł.
Betty miała na swój show niecałe 2 minuty. Czy to wystarczy, aby - w takim otoczeniu i przy tej konkurencji - przemówić do wyobraźni polskiego widza, nieoswojonego z tematem burleski? Pokazać mu, że chodzi o coś więcej niż nagość i erotyzm? Po wczorajszym wieczorze przekonałam się, że nie. Występ minął mi szybko jak mrugnięcie okiem. To już? Przez zawrotne temp żaden z obrazków, które wtedy zobaczyłam, nie dawał mi spokoju, czułam niedosyt. Nie miałam czasu oswoić się z kolejnymi elementami zdejmowanego kostiumu, nie było czasu na głębszy oddech. Normy telewizyjne są wyjątkowo wyśrubowane. Chyba właśnie dlatego telewizja nigdy nie będzie sztuką.
Dopiero jak przesłuchałam całą piosenkę Kayah i Bregovica, zrozumiałam, kim Betty jest w tej klatce. I czym jest sama klatka.
Robert Kozyra - sądząc po jego mało wyrafinowanych komentarzach - usiłował zamknąć Betty w klatce swoich płytkich oczekiwań. Zatrzymał się na tym, na czym chciał - na apetycznym ciele, którego łatwo jest pożądać i nie widzieć w nim osoby, a jedynie przyjemny wizualnie gadżet. O wiele trudniej jest przeczytać między wierszami, co tym ciałem można pokazać. A Betty z tej klatki wyszła i pokazała, kim jest. Że pod pięknym, błyszczącym kostiumem jest zwykła dziewczyna w dwóch warkoczach. Prawdziwa, wrażliwa, obawiająca się cudzego spojrzenia. W tym show zdjęcie maski było dużo bardziej obnażające niż zdjęcie gorsetu.

0 komentarze:

Prześlij komentarz